I znów zmiana czasu...

Tym razem na ten „normalny”, którym jest – jak uporczywie tłumaczę – ten „zimowy”. O negatywnych skutkach zmiany czasu pisałem kilkukrotnie; tym razem o co innego mi chodzi. Otóż pewne rozwiązania nie są – nazwijmy je dyplomatycznie w ten właśnie sposób – rozsądne. Na przykład zmiana czasu co pół roku. I nic nie można zrobić, żeby było normalnie (czyli żeby nie trzeba było wstawać w nocy, by na rano zdążyć do pracy). Obawiamy się, że będziemy mieć inny czas niż sąsiedzi w Unii Europejskiej? Jakoś Portugalczykom to nie przeszkadza. Żeby było jeszcze ciekawiej: jeśli u nas jest np. godz. 18:00, w Indiach (New Delhi) 22:30, a w sąsiednim Nepalu 22:45 i ludzie jakoś żyją…

Takich spraw, które są – według mnie – bezdyskusyjne i nikt nic z tym nie robi, jest więcej. Na przykład dwustopniowe studia w ogóle się nie sprawdzają. Budżet sektora finansów publicznych powinien być w średnim okresie zrównoważony. I tak dalej, same oczywiste rzeczy. Moja świadomość, że to wiem, była i jest źródłem satysfakcji, ale nie o to przecież chodzi. Ważne, żeby się coś zmieniło.